Lukrecjusz

Lukrecjusz już w starożytnym Rzymie pisał o potrzebie zidentyfikowania tego, co dla nas naprawdę ważne i porzucenia gonitwy za aprobatą innych, trofeami, zaszczytami czy luksusami. Prawdziwe szczęście to spokój i możliwość obserwowania szaleńczych zmagań innych z pozycji oświeconego obserwatora. 

Nie powinno mnie specjalnie dziwić, że dochodzę do tych prawideł dopiero w czwartej dekadzie życia, a sam Lukrecjusz, mimo, że nie był mi kompletnie nieznany, dopiero niedawno wkroczył do mojego życia. Kiedyś zniknął na tysiąc lat ze świadomości ludzkości, znajdując się na skraju otchłani i przepadnięcia na zawsze – pojedyncze kopie zachowały się cudem, machinalnie kopiowane przez średniowiecznych mnichów. 

Dzięki sztucznej inteligencji, która od paru miesięcy zagnieżdża się w życiach milionów, jeśli nie setek milionów ludzi, pomogła mi szybko dowiedzieć się, że jednego z tłumaczeń De Rerum Natura dokonał sam Witkacy. Jedna z kopii wydanego w '94 pięknego zielonego tomu już jest w drodze do mnie! 


Zacząłem morsować.

Myślałem, że już to robiłem, wchodząc po saunie pod zimny prysznic na paręnaście minut. Mój organizm miejscami odcinał krążenie w chłodzących się gwałtownie kończynach, powodując specyficzny ból (który zacząłem lubić). Jednak dopiero zanurzając się w mającym pare stopni bajorku poczułem, że prysznic to dopiero przedbiegi. Efekt kilkunastu minut spędzonych pod prysznicem odczuwam już po chwili zanurzenia. 

Za pierwszym razem, gdy spędziłem w wodzie jakieś pięć minut, dałem się zaskoczyć nowym cielesnym wrażeniom i wpadłem w lekką panikę. Trochę się bałem, gdy byłem zanurzony w wodzie – z moją hipochondrią musiałem hamować próby złowrogiego tłumaczenia sobie dziwnych objawów wychładzania, jak mrowienie w okolicach organów wewnętrznych. Wyjście z wody postrzegałem jednak jako coś, co będzie "małym zbawieniem", a temperaturę – zakładałem – będę po kąpieli odczuwał, jakby zrobiło się nagle ciepło – mimo środka zimowej nocy. Nie byłem naszykowany, że to w tym momencie powinienem być gotowy na "wsadzenie klina" w układ współczulny i zacząłem drżeć, udając się nerwowo do środka budynku – zdołałem jedynie zahamować chęć ucieczki biegiem.  

Stan "kury bez głowy", w jaki wpadłem, najlepiej ilustruje to, że sporo czasu mi zajęło, nim skumałem, że biegam w nie swoich klapkach. Następnie absurdalną ilość czasu próbowałem znaleźć kogoś chodzącego w moich – bezskutecznie. Kiedy przyglądałem się zamykanym właśnie za szklanymi drzwiami klapkom prawie takim samym jak moje, ale za małych na oko o parę rozmiarów, pani z obsługi, która odcinała właśnie tę część zamykającego się aquaparku, pomyślała, że nie rozumiem co się dzieje. Na jej tłumaczenia, że "zamykają", ja powiedziałem, że zawinąłem komuś klapki. W tym momencie pojawił się za mną właściciel klapków, które miałem na sobie – podobno od dwudziestu minut zaangażowany w ich poszukiwania. O dziwo – on nie miał klapków moich! Oznacza to, że mniej więcej w momencie, gdy ja pomyliłem się i założyłem nie swoje klapki, jakiś inny, równie zakręcony saunowicz, założył moje. 

Chciałem napisać "jeszcze bardziej" zakręcony, bo założył klapki jakieś pięć rozmiarów za duże i nie skumał – jednak ja założyłem całkiem inaczej wyglądające, więc można się spierać, które upośledzenie "wygrywa".



Comments